Był to cios ostateczny. Prefekt już drwił sobie z ministra, z całego tego salonu. Zwrócił się ku estradzie, kiedy fortepian rozpoczął jakieś smutne preludyum, którego nuty drżały i płakały razem; następnie skarga ta rosła, wlokła się powolnie a kurtyna rozsunęła się. Pan Hupel de la Noue, który już zniknął był za nią w połowie, zawrócił do salonu, posłyszawszy lekki zgrzyt pierścieni. Blady był, zrozpaczony; zadawał sobie gwałt niezmierny, aby nie połajać tych pań wszystkich. Ustawiły się same! To pewnie ta mała d’Espanet kierowała tym spiskiem, aby przyśpieszyć tylko zmianę kostiumów i obyć się całkiem bez niego. Ależ to nie było to, co być miało, to nic nie było już warte!
Powrócił, tłumiąc w sobie słowa gniewne. Poglądał na estradę, wzruszając ramionami, pomrukując:
— Nimfa Echo jest zanadto na brzegu... A ta noga pięknego Narcyza, nic szlachetności, nic a nic szlachetności linij...
Mignon i Charrier, którzy przystąpili, aby posłyszeć „wyjaśnienie“ odważyli się na pytanie:
— Co tam robią młodzieniec i kobieta, leżący na ziemi?
Ale nie odpowiedział im nic, nie chciał już dalej tłomaczyć swego poematu, a kiedy przedsiębiorcy nacierali:
— Eh, to mnie już nie obchodzi, odkąd te panie ustawiły się same, bezemnie! — wyrzekł.
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/414
Ta strona została uwierzytelniona.