Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/433

Ta strona została uwierzytelniona.

gniewały, wrzawa się przedłużała a czarne fraki we framugach okien zadawały sobie pytanie, jakim sposobem pan de Saffré wybrnie ku swojej chwale z tego trudnego wypadku. Zdawał się w samej rzeczy zmięszany przez chwilę, namyślając się, jakimby zręcznym obrotem przeciągnąć na swoją stronę rozśmieszone towarzystwo. Potem uśmiechnął się, ujął za rękę panią d’Espanet i panią Haffner, zapytał ich o coś po cichu, otrzymał od nich również cichą odpowiedź a zwrając się następnie do pana Simpson, spytał:
— Co pan wolisz werbenę, czy barwinek?
Pan Simpson, oryentujący się cokolwiek trudno, oświadczył, że woli werbenę. Wówczas pan de Saffré podał mu rękę margrabiny, mówiąc:
— Masz pan werbenę.
Przyklaśnięto ogólnie. Wszyscy uznali to za bardzo ładne i zręczne. Pan de Saffré był powszechnie uznany za aranżera kotylionowego, któremu „nigdy nie zbraknie konceptu“; tak orzekły panie. Przez ten czas orkiestra głośno poczęła grać walca a pan Simpson, okrążywszy w walcowem tempie salon z panią d’Espanet, odprowadził ją na miejsce.
Renata mogła przejść nakoniec. Pogryzła sobie usta do krwi, patrząc na wszystkie te „głupoty“. Uważała, że wszystkie te kobiety i męzczyzni są przeraźliwie głupi, kiedy mogą rzucać sobie jakieś szarfy i przybierać jakieś nazwy kwiatów! W uszach jej szumiało, szał niecierpliwości ją ogarniał tak