ciwległe wąsy musiały się usuwać, aby nie doprowadzić rzeczy aż do pocałunku. Jakiś żartowniś nagle musiał pchnąć cały szereg, bo wąż się skrócił niespodziewanie, fraki zagłębiły się bardziej w spódnicach; powstały lekkie okrzyki i śmiechy, śmiechy bez końca. Słyszano, jak baronowa Meinhold mówiła:
— Ależ, panie, pan mnie dusi; nie ściskajże mnie tak mocno! — co wydało się tak zabawne wszystkim, że cała „kolumna“ wybuchnęła śmiechem i omal nie poszła w rozsypkę. Pan de Saffré, z rękami podniesionemi, w pogotowiu do klaśnięcia, czekał. Potem uderzył w dłonie. Na to basło wszyscy odwrócili się, ujęli wpół stojące przed nimi tancerki i walc popłynął falą dokoła salonu. Jeden tylko nieszczęsny książę de Rozan odwracając się zobaczył przed sobą ścianę. Żartowano sobie z niego.
— Chodź — rzekła Renata do Maksyma.
Muzyka grała wciąż walca. Ten rytm mięki, monotonny, nużący na dłuższą metę, powiększał jeszcze rozjątrzenie młodej kobiety. Doszła do małego saloniku, wciąż trzymając za rękę Maksyma; popychając go ku schodom, które prowadziły do gotowalnianego gabinetu:
— Idź na górę — rozkazała mu.
Ona szła za nim. W tej chwili pani Sydynia, która przez cały wieczór krążyła dokoła bratowej, zdziwiona temi ciągłemi przechadzkami po wszystkich pokojach, wchodziła właśnie po schodach od
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/440
Ta strona została uwierzytelniona.