Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/449

Ta strona została uwierzytelniona.

noce dzikiej rozkoszy w oranżeryi, cała ta miłość przeklęta, co ją paliła przez ciąg miesięcy zakończyła się ostatecznie tą scena finalną, tak płaską, tak nieszlachetną! Mąż jej wiedział o wszystkiem i nawet jej nie bił. A w koło niej cisza, ta cisza, w której ciągnie się tylko w nieskończoność walc — ta cisza przeraża ją więcej jeszcze, niż wrzawa morderstwa. Strach ją zdjął przed tym spokojem, strach przed tym gabinetem, pełnym miłostek i tajemnic, pełnym upajającej zmysłowej woni.
Spostrzegła się w wysokiem zwierciadle szafy. Zbliżyła się, zdziwiona swoim widokiem, zapominając o mężu, zapominając o Maksymie, cała zajęta tylko tą dziwną jakąś kobietą, którą miała przed sobą. Szaleństwo ją poczęło ogarniać. Żółte jej włosy, podniesione u skroni i karku, wydały jej się nagością, sprosnością. Zmarszczka czoła żłobiła się tak głęboko, że aż kładła ciemną kresę po nad oczyma, pas sinawy i cienki, jak ślad po uderzeniu szpicrutą. Któż to ją tak naznaczył? Mąż przecież nie podniósł na nią ręki. I wargi dziwiły ją swą bladością, oczy jej krótkowidza zdały się jej zamarłemi teraz. Jakaż ona była stara! Pochyliła głowę i kiedy zobaczyła się w tym trykocie, w tej lekkiej bluzie gazowej, przypatrywała się sobie ze spuszczonemi powieki, z nagłym, gorączkowym rumieńcem. Któż to ją tak obnażył? Co ona robiła w tem rozebraniu ulicznicy; co się obnaża aż po brzuch? Nie wiedziała już nic. Przyglądała się swoim udom, które zaokrąglał try-