który jestem starym paryżaninem, nie mogę dziś już poznać mego Paryża. Wczoraj zabłądziłem, idąc z ratusza do Luxemburgu. To cudowne, prawdziwie cudowne!
Nastała cisza. Wszyscy poważni mężowie słuchali teraz z uwagą.
— Przeobrażenie Paryża — ciągnął dalej pan Toutin-Laroche — będzie chwałą obecnego panowania. Lud jest niewdzięczny: powinienby całować stopy cesarza. Powiedziałem dzisiejszego ranka w Radzie, kiedy była mowa o niezmiernem powodzeniu pożyczki: „Panowie, przymuśmy tych krzykaczów zopozycyi, aby przyznali, że zburzyć Paryż to znaczy go użyźnić!“
Saccard uśmiechnął się, przymykając oczy, jak gdyby pragnął rozkoszować się lepiej finezyą tego wyrażenia. Przechylił się po za plecami pani d’Espanet i zawołał do pana Hupel de la Noue tak głośno, aby być słyszanym:
— Umysł ma godny uwielbienia!
Odkąd wszakże wszczęto rozmowę o budowlach Paryża, pan Charrier wyciągał szyję, jak gdyby pragnął wmieszać się do niej. Wspólnik jego, Mignon, zajęty był w zupełności panią Sydonią, która podtrzymywała żywą z nim dysputę. Saccard od samego początku obiadu nadzorował przedsiębiorców z pod oka.
— Administracya — ozwał się — napotkała i doznała tyle ufności, tyle oddania! Każdy chciał się przyczynić do wielkiego dzieła. Gdyby nie bogate
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.