Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/473

Ta strona została uwierzytelniona.

haki, co je podtrzymywały... Och, te łotrzyki umiały cudownie używać życia!
Nie byliby opuścili tych starych murów, które łechtały ich ciekawość, gdyby nie to, że Arystydes Saccard, zniecierpliwiony, zawołał ze śmiechem:
— Daremnie tu szukacie, tych pań i tak już nie znajdziecie, moi panowie.... Chodźmy do roboty.
Zanim się oddalili wszakże, doktór wszedł na kominek, aby młotkiem odbić ostrożnie główkę małego amorka malowaną al fresco, którą włożył do kieszeni paltota.
Doszli nareszcie do kresu swej wędrówki. Dawna posiadłość pani Aubertot była bardzo obszerna; kawiarnia koncertowa i ogród zajmowały zaledwie jej połowę, resztę zaś rozrzucone w odległościach domy; nowy bulwar wycinał w tym równoległoboku szeroki pas, co w zupełności uspokoiło obawy Saccarda, który lękał się pierwotnie, że nowa trasa zabierze tylko róg jeden placu, wziętego pod kawiarnię. To też Larsonneau otrzymał rozkaz bardzo głośnego domagania się, ponieważ po bokach pozostałe grunta w pięćkroć wzmagały wartość placu. Groził on nawet miastu, że w tym wypadku powoła się na rozporządzenie najświeższej daty, upoważniające posiadaczy do oddawania tylko tej części gruntu, która jest potrzebna na prace publicznego użytku.