Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/486

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili, wobec tego dnia jasnego, tych szerokich kaskad słońca, przyszedł jej na myśl ów popiół delikatny, który kiedyś o zmroku widziała opadający na pożółkłe liście. Maksym towarzyszył jej wówczas. Było to w tym okresie, kiedy określone zapragnienie tego dziecka poczęło się w niej budzić. I przed oczyma wyobraźni jej stanęły znowu te trawniki, skąpane w wieczornej pomroce, te pociemniałe wręby Lasku, opustoszałe aleje. Szmer powozów przesuwał się z smutnym jakimś łoskotem wzdłuż szeregów pustych krzeseł, kiedy dziś tymczasem turkot kół, tentent kopyt końskich dźwięczał radosnemi fanfary. Potem stanęły jej na pamięci dawne przechadzki po Lasku. Ona tu spędziła część życia, Maksym tu wyrósł, obok niej, na poduszkach jej powozu. To był ich ogród. Deszcz nieraz ich tu zaskoczył, słońce sprowadzało napowrót, noc niezawsze z niego wypędzała. Przechadzali się tu zawsze, wśród wszelakiej pogody, kosztowali nudów i przyjemności życia. W tej pustce jej istnienia, w rozrzewnieniu, w które pogrążył ją odjazd Celestyny, wspomnienia te sprawiały jej gorzką jakąś radość. Serce jej mówiło: Nigdy już, nigdy już! I przejęło ją lodowate zimno, kiedy wywołała przed oczy ten krajobraz zimowy, to jezioro zastygłe i zćmione, po którem ślizgali się; niebo miało wówczas kolor sadzy, śnieg narzucił na drzewa białą gipiurę, wiatr sypał im w oczy i na usta delikatny piasek mroźny.