Potem Saccard wygłosił jakiś długi komplement na cześć pani d’Espanet; czarniawa jego twarz drobna dotykała niemal śnieżnych ramion młodej kobiety, która z uśmiechem przechyliła się w tył na krześle.
Podawano deser. Lokaje szybszym krokiem krążyli dokoła stołu. Obrus okrywał się owocami, cukrami. U jednego końca stołu, od strony Maksyma, śmiechy poczynały być głośniejsze, słychać było cierpkawy głosik Ludwiki: „Zapewniam pana, że Sylwia miała w roli Dindonnetty suknię niebieską atłasową“, a inny znów głosik wpół-dziecinny dodawał: „Tak, ale ta suknia ubrana była białymi koronkami“. Atmosfera stawała się gorętszą. Twarze zarumienione zdawały się wyrażać wewnętrzną błogość. Dwaj lokaje krążyli do koła stołu, rozlewając w kieliszki hiszpańskie wino alicante i węgierski tokaj.
Od początku obiadu Renata wydawała się dziwnie roztargnioną. Spełniała obowiązki gospodyni domu z jakimś machinalnym uśmiechem. Za każdym wybuchem wesołości u tego końca stołu, gdzie Maksym i Ludwika siedzący tuż obok siebie, żartowali z sobą jak dawni koledzy, rzucała w tamtę stronę błyszczące spojrzenie. Nudziła się. Poważni mężowie nudzili ją śmiertelnie. Pani d’Espanet i pani Haffner rzucały ku niej zrozpaczone spojrzenia.
— A przyszłe wybory jakże się zapowiadają? — spytał nagle Saccard pana Hupel de la Noue.
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.