Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzystwo przeszło do salonu, gdzie podano kawę.
Wielki salon pałacu był długi, obszerny; rodzaj galeryi, łączącej dwa pawilony; zajmował on całą fasadę od strony ogrodu. Szerokie drzwi, oszklone do samej ziemi, wychodziły na wschody zewnętrzne. Galerya ta połyskiwała złotem. Plafon, lekko w łuk wygięty, wkręcał się kapryśnie, biegnąc dokoła wielkich złoconych medalionów, które świeciły jak puklerze. Rozety i błyskotliwe girlandy obrzeżały sklepienie; cienkie listewki, podobne do ściskającego roztopionego metalu, spadały w dół po ścianach, ujmując w ramę kwatery ścian, obite czerwonym jedwabiem; warkocze róż z wykwitającemi u wierzchu snopami traw, osuwały się wzdłuż zwierciadeł. Na posadzce kosztowny dywan rozściełał bogactwo purpurowych kwiatów. Meble z czerwonego jedwabnego adamaszku, portyery i firanki z tejże samej materyi, olbrzymi zegar na kominku, wysadzany kamieniami, chińskie wazony rozstawione po konsolach, nogi dwóch długich stołów, przyozdobionych florencką mozajką — wszystko, aż do żardinier umieszczonych we wgłębieniu okien — wyziewało z siebie złoto, kapało złotem. W czterech rogach salonu wznosiły się cztery wielkie lampy, umieszczone na cokułach z czerwonego marmuru, do których przytwierdzone były łańcuchami ze złoconego bronzu, spadającemi z symetrycznym wdziękiem. Od plafonu zaś zwieszały się trzy żyrandole o pryzmatach kryształowych, zkąd