ściekało światło w kroplach błękitnych i różowych, których jasność zapalała płomiennemi odblaskami całe te masy złota zdobiącego salon.
Mężczyźni wkrótce usunęli się do bocznego salonu, przeznaczonego dla palaczy. Pan de Mussy podszedł i ujął poufale Maksyma pod ramię; znali się obaj z kolegium, jakkolwiek był o sześć lat starszym od Maksyma. Pociągnął go z sobą na taras a skoro zapalili obaj cygara, począł się gorzko użalać na Renatę.
— Ale co jej się stało, powiedz? Widziałem się z nią wczoraj jeszcze; była zachwycającą. A dziś już obchodzi się ze mną tak, jakby już wszystko między nami było skończone? Jakąż mogłem popełnić zbrodnię? Wdzięcznym byłbym ci nieskończenie, kochany mój Maksymie, gdybyś ją zechciał wybadać, powiedzieć, ile sprawia mi boleści.
— Ach, co to, to nie! — odpowiedział Maksym ze śmiechem. Renata po prostu cierpi dziś na nerwy, nie mam zamiaru bynajmniej narazić się na ulewę złego jej humoru. Pogódźcie się, załatwcie sobie wasze sprawy sami.
I wydmuchując powoli dym hawańskiego cygara, dodał:
— Ładną mi wyznaczasz do odegrania rolę, ani słowa...
Ale pan de Mussy począł mówić o serdecznej swej przyjaźni i oświadczył młodzieńcowi, że pragnie tylko sposobności, aby dowieść jak bardzo jest mu życzliwym. Taki był nieszczęśliwy, tak bardzo kocha Renatę!
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.