węzłów, zgarbień i sączące truciznę. Pod drzewami zaś nizkie pełzające paprocie słały się delikatną koroną pierzastych liści. Alsofile, z rodzaju wyższych, tworzyły stopnie wschodów symetrycznemi swemi gałązkami sześciokątnemi, tak regularnie, że powiedziałbyś, iż to wielkie fajansowe półmiski, przeznaczone na owoce jakiegoś olbrzymiego deseru. Dalej szlak begonii i caladium otaczał kląby wielkich drzew; begonie o liściach skręconych, w przepiękne zielone i czerwone plamy; caladium o liściach jak ostrze lancy, inne znów, których szerokie liście podobne były do rozwiniętych w locie skrzydeł motyla — dziwaczne rośliny, których liść raz połyskuje ciemnym kolorytem, to znów blednie, zda się z niezdrowia.
Po za klombami druga aleja, ciaśniejsza, okrążająca cieplarnię. Tam na wschodkach okrywających do połowy kominy pieców ogrzewających rozkwitały rośliny Moranta, delikatne w dotknięciu jak aksamit, gloksynia o fioletowych dzwonkach, draceny podobne do szpad lakierowanych.
Jednym z uroków jednak tego zimowego ogrodu były w czterech jego rogach jaskinie, groty zieleni, głębokie altany, które pokrywała gęsta firanka lian. Skrawki lasu dziewiczego, zdało się zbudowały tutaj nieprzeniknione mury gałęzi i liścia; wątłe gałązki chwytały się pni roślin, przeskakiwały śmiałym rzutem przestrzeń pustą, spadając od sklepień jak chwasty obić bogatych. Krzew wanilii, którego dojrzałe strączki wydawały woń
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.