Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

mi, których górna warga wysuwała się naprzód, jak u nadąsanych dzieci. Potem, ponieważ widocznie nie mogła dojrzeć dobrze, wzięła lornetkę dużą, męzką, oprawną w szyldkret i trzymając ją w ręce, nie dotykając do oczu, przypatrywała się uważnie korpulentnej Laurze d’Aurigny z całą swobodą, z miną najzupełniej spokojną.
Szereg powozów nie posuwał się wciąż jeszcze. Wpośród tej ciemnej plamy, którą tworzył długi sznur powozów licznych niezmiernie, w to pogodne popołudnie jesieni błyskały tylko: tam łamiący się w kryształowej szybie promień zachodu, tu znowu munsztuk konia, posrebrzana oprawa latarni lub złoty galon lokaja, siedzącego wysoko na koźle. Tu i owdzie w odkrytym powozie rzucał się w oczy jakiś brzeg jasnej materyi, część tualety kobiecej, skraj jedwabiów lub aksamitów. I zwolna wielka jakaś cisza zaległa całą tę tak gwarną niedawno a teraz unieruchomioną defiladę. Słyszeć można było w głębi pojazdów rozmowy pieszych przechodniów. Rzucano sobie w milczeniu z jednego powozu do drugiego ciekawe spojrzenia i nikt już nic nie mówił w tem oczekiwaniu, które przerywało jedynie trzeszczenie uprzęży i uderzanie kopyt zniecierpliwionego konia. W dali zmieszane odgłosy Lasku zamierały.
Mimo spóźnionego już teraz sezonu, znalazłbyś tu „cały Paryż“, ten cały Paryż modny, wytworny: księżna Sternich w wygodnym powozie o ośmiu resorach; pani Lauwerens, w wiktoryi bez zarzutu;