Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

ogrodzie płomieni na widok Ludwiki i Maksyma, śmiejących się, bawiących, i trzymających się za ręce.
W tej chwili odgłos rozmowy doszedł ją z jednej z narożnych altan, do której Arystydes Saccard wprowadził był panów Mignon i Charrier.
— Nie, doprawdy, panie Saccard — mówił głos szepleniący jednego z tychże — nie możemy odkupić tego od pana drożej nad dwieście franków za metr.
A cierpki głos Saccarda zaprzeczał:
— Ależ w moim udziale liczyliście mi panowie metr gruntu po dwieście piędziesiąt franków.
— Dobrze więc! — słuchaj pan, niech już będzie dwieście dwadzieścia pięć franków.
I dalej słychać było targ brutalnych tych głosów, tak dziwnie brzmiących pod wspaniałemi palmowemi drzewami. Ale dla Renaty przeszły one jak pusty dźwięk wśród marzenia, w którem podniosła się przed nią, wywołując zawrót głowy, owa rozkosz nieznana, paląca zbrodnią, głębsza, ponętniejsza nad te wszystkie, które już wyczerpała, ostatnia co jej pozostawała jeszcze do wysączenia. Nie była już zmęczoną życiem ni znudzoną.
Krzew, po za którym kryła się do połowy był przeklętą rośliną; był to Tanghin z Madagaskaru, o szerokich liściach bukszpanu z białawemi łodygami, których najmniejsze żyłki sączyły mleko za-