Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

cza któremu danem jest wreszcie dotknąć roznamiętnionemi rękoma zielonego stołu, był bezmiernie rozradowany właściwą sobie radością, w której było zadowolenie i nadzieje zawistnego a bezkarnie wychodzącego z opałów oszusta. Powietrze Paryża upajało go, zdało mu się, że w turkocie powozów słyszał wołające nań głosy Makbetha: Będziesz bogatym! Przez dwie godziny blizko chodził tak z ulicy na ulicę, kosztując rozkoszy człowieka, co się lubuje w swym występku. Nie powrócił już do Paryża od owego szczęśliwego roku, który tu spędził jako student. Noc zapadała: marzenie jego urastało w żywym blasku, który kawiarnie i magazyny rzucały na trotoary; błądził.
Kiedy podniósł oczy, znalazł się w środku przedmieścia Saint-Honoré. Jeden z jego braci, Eugeniusz Rougon, zamieszkiwał na sąsiedniej ulicy Penthièvre. Arystydes, przyjeżdżając do Paryża przedewszystkiem liczył na Eugeniuszą, który jako jeden z najczynniejszych agentów zamachu stanu, był w tej chwili jedną z tajnych potęg; mały adwokat, który przeobrażał się na wielkiego politycznego męża. Ale przez zabobon gracza nie chciał zapukać tego wieczora do drzwi brata. Zawrócił powoli na ulicę Saint-Jacques, myśląc z głuchą zawiścią o Eugeniuszu, poglądając na ubogie swe odzienie, okryte jeszcze pyłem podróży, i pocieszając się wyłącznie dalszem o bogactwie rojeniem. A i rojenie to stało się dlań gorzkiem. Usposobiony radośnie ruchem handlowym po sklepach, powracał