— Słuchaj! — zawołał — powracam do pierwotnej mojej opinii: z ciebie głupiec... I czegóż to spodziewałeś się, co sądziłeś, że pocznę z dostojną twoją osobą? Nie miałeś nawet odwagi skończenia rozpoczętych kursów prawnych; zagrzebałeś się na lat dziesięć na nędznem stanowisku kancelisty w podprefekturze; przybywasz do mnie z osławioną reputacyą republikanina, którego dopiero zamach stanu zdołał nawrócić... Czy wyobrażasz sobie może, że jest w tobie materyał na ministra, z podobnemi danemi... Och! ja wiem, że masz za sobą dziką żądzę dojścia do czegoś wszelkiemi możliwemi sposobami. To wielka cnota, przyznaję, i na nią to miałem wzgląd, kiedym ci wyrabiał miejsce w magistracie miasta.
A podnosząc się i składając w ręce Arystydesa nominacyę:
— Weź — ciągnął dalej — przyjdzie dzień, w którym mi będziesz dziękował. To ja sam wybrałem ci to miejsce; wiem, co z niego możesz dla siebie wyciągnąć... Dość ci będzie patrzeć i słuchać. Jeżeli jesteś sprytnym, pojmiesz i będziesz umiał działać... A teraz zapamiętaj to sobie dobrze, co mi pozostaje ci powiedzieć. Wstępujemy w czasy, gdzie wszelkie fortuny są możliwe. Zyskuj wiele pieniędzy, pozwalam ci na to; tylko żadnych głupstw, żadnych zbyt głośnych skandalów, albo będę musiał cię zgubić.
Groźba ta sprowadziła skutek, którego nie mogły osiągnąć obietnice. Cała gorączka Arystyde-
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.