sa zapłonęła nanowo na myśl o tej fortunie, o której brat jego mówił. Zdawało mu się, że go nakoniec puszczają w zgiełk walki, upoważniając do mordowania ludzi, ale mordowania legalnie, tak by tylko nie krzyczeli zbytecznie. Eugeniusz dał mu dwieście franków, aby miał o czem doczekać końca miesiąca.
Potem zamyślił się.
— Zamierzam zmienić nazwisko — rzekł nakoniec — powinienbyś zrobić to samo... Mniej żenowalibyśmy się wzajemnie.
— Jak chcesz — odpowiedział spokojnie Arystydes.
— Nie będziesz miał z tem najmniejszego kłopotu; ja biorę na siebie wszelkie formalności... Czy nie chciałbyś nazywać się Sicardot, nazwiskiem żony?
Arystydes podniósł oczy do sufitu, powtarzając, słuchając harmonii sylab.
— Sicardot... Arystydes Sicardot... Słowo daję, nie; to jakieś safandulskie i to trąci mi bankructwem.
— Więc poszukaj innego — ozwał się Eugeniusz.
— Wolałbym już Sicard, zwięźle — odparł tamten, po chwili milczenia — Arystydes Sicard... nienajgorzej jeszcze, nieprawdaż? Może cokolwiek zbyt wesoło...
Zamyślił się na chwilę jeszcze i z miną tryumfującą:
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.