Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

mu życzliwość przełożonych. Żył tym sposobem w pewnego rodzaju wyższości, która mu dozwalała otwierać niektóre drzwi i wkładać nos w rozmaite teki bez ściągnienia na siebie zarzutu winy. Widywano go przez dwa lata krążącego po wszystkich korytarzach, przesiadującego po wszystkich oddziałach biura, wstającego po dwadzieścia razy dziennie, aby pogadać z którymś kolegą, zanieść jakiś rozkaz, wędrować po biurach, na wieczystych przechadzkach, o których mówili koledzy: „Ten prowansalczyk nie może i chwili usiedzieć na miejscu; ma chyba żywe srebro w nogach“. Najserdeczniejsi, najbliżej z nim stojący brali go za próżniaka a poczciwiec nasz uśmiechał się, kiedy go obwiniano, że szuka tylko sposobności, aby odkraść kilka minut administracyi. Nigdy nie popełnił błędu podsłuchiwania podedrzwiami, ale miał sposób otwierania tak niespodziewanie drzwi, przechodzenia przez sale z papierem w ręku, z miną zamyśloną, krokiem tak powolnym i odmierzonym, że nie tracił ani słowa z rozmowy. Była to prawdziwie genialna taktyka; w końcu nie przerywano już sobie nawet kiedy przechodził ten urzędnik tak czynny, który przesuwał się w cieniu biurek i zdawał się zajęty wyłącznie tylko swoją pracą. Miał on inną jeszcze metodę; był niesłychanie grzecznym i uczynnym, sam ofiarował się nieraz kolegom, że im dopomoże, skoro z nich który zaległ w referatach i studyował wtedy regestra, dokumenty, które mu się dostały w ręce z niezmierną baczno-