rożnym; trzeba było być wtajemniczonym w istnienie schodów krętych, aby zrozumieć ten podwójny handel kupcowej koronek. W antresoli nazywała się panią Touche, nazwiskiem męża, kiedy tymczasem na szyldzie sklepu użyła za firmę samego tylko imienia, skutkiem czego powszechnie ją nazywano panią Sydonią.
Pani Sydonia miała trzydzieści pięć lat; ale ubierała się tak niedbale, tak mało miała kobiecości w swym układzie i zachowaniu, że można ją było uważać za daleko starszą. Co prawda, nie miała ona wcale wieku. Nosiła zawsze odwieczną czarną suknię, wytartą na zgięciach fałdów, poprzesiewaną i spłowiałą od długiego używania, przypominającą owe togi adwokatów, zużyte przy sądowych kratkach. Na głowę kładła czarny kapelusz, zachodzący jej na czoło i zasłaniający całe włosy; obuta w ciężkie, grube trzewiki, dreptała przez ulice, trzymając w ręku mały koszyczek, którego ucho naprawione było szpagatem. Koszyczek ten nie opuszczał jej nigdy a zawierał w sobie świat cały. Skoro go uchyliła, wychodziły z niego próbki wszelkiego rodzaju, notatniki, pugilaresy, przedewszystkiem zaś całe masy papierów stemplowych, których nieczytelne pismo ona odczytywała z niesłychaną zręcznością. Było w niej coś z faktora i z woźnego zarazem. Żyła pośród protestów, pozwów, zamówień; skoro wkręciła tylko gdzie za dziesięć franków pomady lub koronek, umiała pozyskać zaraz łaski kundmanki i stawała
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.