nie syna. Mimo brudnego skąpstwa, które leżało w jej naturze, bezprzestannie darła się do ostatniego, okradała nawet gospodarstwo, z zębami gotowemi gryźć i wysuniętemi do bójki pazurami, ilekroć pochwycona na gorącym uczynku wysyłania dwudziestu, frankówek dla syna, musiała stawać w jego obronie. Za każdy raz walka rozżarta rozpoczynała się na nowo, rzekłbyś, że stary młyn rozpadnie się chyba i zawali nad ich głowami.
Nakoniec Antoni, stoczony rozpustą i dawną chorobą, mając lat trzydzieści sześć, zapadł w nią powtórnie. Zrazu Lepailleur oświadczył, że jeśli syn powróci do nich ze swoją wstrętną chorobą, strąci go chyba od razu w rzekę. Antoni zresztą nie pragnął bynajmniej tu powrócić, nabrał obrzydzenia do wsi i pól, bał się, że ojciec będzie go trzymał na uwięzi i krępował na każdym kroku, jak psa na łańcuchu. To też matka oddała go do domu prywatnego na stół i stancyę w okolicy Batignollów, do jakichś ludzi, gdzie go doglądał lekarz tej dzielnicy. Trwało to już od trzech miesięcy; jeździła do niego co dwa tygodnie regularnie.
Tak samo była u niego w czwartek miniony, kiedy w niedzielę wieczorem niespodziewanie odebrała telegram wzywający ją znowu. I w poniedziałek rano, tego samego dnia kiedy Mateusz przyszedł do nich, odjechała była do Paryża, po
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1003
Ta strona została skorygowana.