Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1005

Ta strona została skorygowana.

— Pożenić ich, pożenić — bąknął — a tak! to to samo, co przywiązać im kamień do szyi i rzucić w wodę... Ach! niegodziwcy, zedrę z nich skórę, tak z niej jak z niego!
Jednakowoż począł się uspakajać, nawet już począł skłaniać się do pomówienia spokojnie o całej sprawie, kiedy mały jakiś chłopiec z Janville pędem przebiegł nagle podwórze.
— Co tu chcesz, ty?
— Panie Lepailleur, telegram.
— Dobrze! dawaj.
I chłopiec uradowany napiwkiem już pobiegł od chwili a młynarz wciąż jeszcze przypatrywał się telegramowi, nie otwierając go, z tym wyrazem nieufności ludzi, którzy telegramów nie odbierają zazwyczaj.
Trzeba jednak było zdecydować się wreszcie. Depesza zawierała te trzy słowa tylko: „Twój syn umarł“. W tej lakoniczności brutalnej, w tem uderzeniu maczugi, wymierzonem bez przygotowania, czuć było chłodną wściekłość matki, potrzebę zgnębienia od razu mężczyzny, tego ojca, którego oskarżała o śmierć syna, jak go czyniła odpowiedzialnym za ucieczkę córki. On odczuł to dokładnie, zachwiał się pod tym ciosem, osłupiały, oszołomiony wobec tego małego błękitnego papierka, odczytując go wciąż, aż wreszcie pojął treść jego. I ręce poczęły mu drżeć, klął z początku okropnie.