Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1006

Ta strona została skorygowana.

— Do stu piorunów! oto co nas znów spotyka? Teraz kiedy chłopiec umarł, wszystko już rozpada się do licha!
Potem serce wezbrało mu żalem, łzy pojawiły się. Padł na krzesło, jakby mu podcięto nogi i odczytywał uporczywie telegram: „Twój syn umarł.. Twój syn umarł...“ szukając tam rzeszty wyjaśnień, tych wszystkich rzeczy, których tam nie było. Może umarł już zanim przyjechała matka. A może przyjechała jeszcze na chwilę jego śmierci. Komentował to wszystko, jąkając się, powtarzając po dwadzieścia razy, że wyjechała pociągiem o jedenastej minut dziesięć, że około wpół do pierwszej mogła być na Batignollach; a skoro telegram wysłała o pierwszej minut dwadzieścia, to prawdopodobnie zastała go już umarłego.
— Cóż u Boga! cóż u Boga! taki telegram to ci nie mówi nic a to cię zarzyna żywcem. Mogła była przecież lepiej przysłać mi tu kogo... Trzeba będzie tam jechać. Ach! tego brak było tylko jeszcze! Teraz to już zupełne wszystko! Zawiele to nieszczęść na jednego człowieka!
Lepailleur wybuchnął tym okrzykiem w takim gniewie szalonym rozpaczy, że Mateusz, zdjęty litością, odważył się wmięszać. Przejęty nagłem wstrząśnieniem tego dramatu, oczekiwał w milczeniu; teraz ofiarował mu swą pomoc, zaproponował, że towarzyszyć mu będzie do Paryża. Ale zmuszony był aż cofnąć się, młynarz podniósł