Znał on w Janville młodą dziewczynę dziewiętnastoletnią, Elżbietę Moreau, silną, tęgą, wysoką, do której zdrowie jej tryskające i czynność jej poważna pociągały go zdawna. Jak jego i ją dławił ten ciasny kącik, w którego obrębie los ją zamknął, jak on wzdychała ona do szerszej jakiejś areny, do szerokiego powietrza gdzieś daleko. Sierota, którą narzucono ciotce, drobnej kramikarce wioskowej, zamykała dotąd swą młodość w ciasnym sklepiku ciemnym, przez przywiązanie do niej. Teraz jednak ciotka ta umarła, pozostawiając jej coś około dziesięciu tysięcy franków. I marzeniem jej było sprzedać to wszystko, wyjechać, rozpocząć żyć naprawdę nareszcie.
Między Mikołajem zatem a Elżbietą wprędce nastąpiło porozumienie pewnego październikowego wieczora, kiedy jedno drugiemu wyznało to, o czem dotąd nie wspomnieli oboje przed nikim. Podali sobie dłonie odważnie, przyrzekli związać się z sobą na życie, na ciężką walkę wśród nowego świata i zamysł ugruntowania nowego rodu gdzieś na ziemi szerokiej, w odległych stronach, o których dotąd nie mieli jeszcze jasnego pojęcia. I były to przepiękne zaręczyny odwagi z wiarą.
Wtedy dopiero kiedy ułożono wszystko, Mikołaj przemówił, oznajmił zamiar wyjazdu ojcu i matce. Wieczór zapadał, wieczór jesienny, łagodny jeszcze, ale już przejęty pierwszemi po-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1018
Ta strona została skorygowana.