Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1021

Ta strona została skorygowana.

je przeżyjesz zdrowiej, radośniej, wśród sił, co z nas wyrosły i z których my będziem dumni... Masz racyę, płakać nie trzeba, trzeba by odjazd twój był raczej uroczystością, bo rodzina nie rozłącza się, ona rozszerza się tylko, zagarnia i zdobywa świat.
Jednakże mimo to, po weselu Mikołaja i Elżbiety, w dzień pożegnania w Chantebled nastała chwila głębokiego wzruszenia. Rodzina po raz ostatni zebrała się u stołu przy uczcie a kiedy młode awanturnicze małżeństwo musiało już oderwać się od łona starej macierzystej ziemi, szloch rozległ się dokoła, choć przyrzekali sobie wszyscy, że będą odważni.
Odjeżdżali lekcy w pakunki podróżne, ale za to z ogromnemi zasobami nadziei, zabierając z sobą wyłącznie oprócz dziesięciu tysięcy franków posagu Elżbiety, drugie jeszcze dziesięć tysięcy aby mieć czem dać sobie radę na początek. Odwaga i praca tylko miały być wytrwałymi robotnikami w tym podboju.
Najwięcej jednak przejął wyjazd, ten do głębi najmłodszego syna, Beniamina. Nie miał on wówczas jeszcze lat dwunastu, był dzieckiem ładnem i delikatnem, pieszczonem i psutem przez rodziców, którzy go uważali za słabowitego. Tego zdecydowani byli zatrzymać na zawsze przy sobie, dla siebie; takim był im miłym z temi oczyma jasnemi łagodnemi, z pięknemi falowanemi w pukle włosami. I wyrastał powoli, rozmarzo-