czonego w wigilię dnia tego z więzienia, w którem odsiadywał sześć lat.
Przez miesiąc już panował on w jej domu; potem kiedy któregoś poranka czynił jej różne zwierzenia, spowiadając się ze swoich dziejów, kiedy wspomniał, że wychował się w Rougemont, że matką jego była Noryna, że daremnie starał się odszukać ojca, człowieka niezmiernie bogatego podobno, zrozumiała wszystko odrazu i wytłumaczyła sobie to wrażenie, jakie na niej zrobił w pierwszej zaraz chwili, wrażenie jak gdyby twarz tę gdzieś już widywała dawniej; jego dziwne podobieństwo z Beauchênem do reszty dało jej pewność oczywistą i przypadkowe to spotkanie, to znalezienie się w objęciach bratanka z lewej ręki, ten związek zmysłowy, któremu nie brak było fatalności tragicznej, zabawił ją i któregoś dnia wyrwał wstrząsając silniej, wreszcie, cokolwiek ze zwykłego zobojętnienia.
Biedny chłopiec! nie mogła go zatrzymać u siebie, nie powiedziała mu nic nawet o swem zdumiewającem odkryciu z obawy jakich niepotrzebnych przykrości. Przyszła tylko opowiedzieć Konstancyi całe to zdarzenie, znużona już, napowrót wtrącona w piekło żądz niezaspokojonych, nie zyskując już większej sumy zadowolenia tak samo od tego potworu, jak od każdegobądź innego ulicznego przechodnia.
— Dotąd zatem nic on nie wie jeszcze — kończyła opowiadać Konstancya. — Kuzynka moja
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1042
Ta strona została skorygowana.