nięty cokolwiek, przystrojony, wytresowany przez Serafinę, stał się niemal młodym człowiekiem prezentującym się wcale przyzwoicie.
Morange podniósł wielkie ciężkie swe oczy od płonących głowni, w które dotąd wpatrywał się uporczywie, nieruchomo.
— Koniec końcem cóż pani chcesz z niego zrobić? Czy on umie coś przynajmniej? Czy ma choć pismo możliwe?
— Tak, pisze wcale dobrze... Bez wątpienia wiele on tam umieć nie musi. Dlatego to właśnie powierzam go panu. Pan mi go okrzeszesz cokolwiek, obznajmisz ze wszystkiem... W ciągu roku lub dwóch chciałabym, żeby zapoznał się z fabryką tak jak właściciel znać ją winien.
Wówczas, na to ostatnie słowo, które go oświecało, w rachmistrzu nagle zbudził się zdrowy rozsądek. Człowiek ściśle rachunkowy, jakim pozostał zawsze pośród dziwacznych manii, które przyćmiewały jego umysł, zdobył się na protest.
— Ależ, kochana pani, skoro żądasz odemnie pomocy, zechciej zwierzyć mi się już całkowicie, bez zastrzeń, powiedz mi do jakiej roboty użyjemy tu tego chłopca... Nie sądzę przecież abyś pani spodziewała się za jego pomocą odzyskać fabrykę, to jest chciałem powiedzieć odkupić pojedyncze jej udziały, stać się napowrót właścicielką i absolutną jej panią?
I z zupełną jasnością, z doskonałą logiką wykazał jej szaleństwo takich marzeń, dowodząc
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1044
Ta strona została skorygowana.