tak samo przez balustradę, tak samo wpatrzył w ruchomą taflę wody w dole. Od wczoraj na ustach jego ciągle powtarzały się też same słowa, bąkane półgłosem, dręczyły go one, prześladowały: „Miałżebym dopuścić do tej nowej zbrodni, nie wypowiedziawszy nawet głośno tego, co sam jeden wiem tylko?“
Od słów tych nie mógł się uwolnić, przez nie z rana zapomniał włożyć kamaszy, one to teraz tak samo przeszkodziły mu wejść do fabryki, jak gdyby nie poznał w swem zamyśleniu jej bramy. A jeśli teraz stał pochylony nad tą wodą, czyliż nie popychała go tam może bezświadoma potrzeba, instynktowna nadzieja, że w niej zatopi owe uparcie dręczące go słowa?
Tam, w głębi słowa te zamilkną nareszcie, nie będzie ich już powtarzał, nie będzie słyszał jak go zmuszają do czynu woli, na który niema sił się zdobyć.
A woda przyzywała go tak słodko, tak łagodnie i tak dobrze będzie raz skończyć tę walkę, poddać się przeznaczeniu, kiedy się jest biednym człowiekiem, kiedy się ma słabe i wrażliwe serce, co i tak żyło już zbyt długo.
Morange pochylał się coraz więcej, czuł już huk toczącej się dołem fali, kiedy niespodzianie głos młody i wesoły po za nim wymówił jego nazwisko.
— Czemu to pan tak się przygląda, panie Morange? Czy tam pływają wielkie ryby?
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1049
Ta strona została skorygowana.