Winda była właśnie spuszczoną w tej chwili, drzwi starannie zamknięte; on przybliżył się do nich, ulegając jakiejś przemożnej sile, pochylił się nad przepaścią, przejęty chłodnym dreszczem. Cała scena, co tu niegdyś miała miejsce, stanęła przed jego oczyma jak żywa: tu, w głębi tej przepaści przerażającej widział zdruzgotane ciało, czuł jak go przejmuje ten sam powiew grozy wobec tego morderstwa ponurego, akceptowanego i ukrywanego. Skoro tak cierpiał, skoro nie mógł już odtąd usnąć, skoro przyrzekł dwu swym drogim umarłym, że połączy się nareszcie z niemi, dlaczegóż nie miałby już raz skończyć z tem wreszcie?...
Przedwczoraj jeszcze, oparty o balustradę mostu, tak pragnął tego przecież, tak nie mógł się obronić tej chęci. Jedna chwila tylko, dość mu na tę jedną chwilę stracić równowagę a będzie oswobodzony, złożą go nakoniec w ziemi, znajdzie tam spokój, obok dwu swych drogich kobiet.
I nagle jakby rozwiązanie wszystkiego poszepnęła mu ta otchłań straszliwa, jakby w szale niepewnym jeszcze, szukającym dotąd, który udręczał go od dwu dni, zdało mu się, że posłyszał głos przyzywający go tam z dołu głos Błażeja, wołający nań: „Przyjdź tu, przyjdź tu z tamtym drugim! przyjdź z tamtym drugim!“
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1054
Ta strona została skorygowana.