Przeciągły dreszcz wstrząsnął całem jego ciałem, wyprostował się, postanowienie upartej, nieodstępującej go myśli uderzyło weń jak gromem.
Z tego szału obłąkania było to jedyne rozsądne wyjście, jedyne rozwiązanie rozumne, logiczne, matematyczne, które kładło kres wszystkiemu. Wydało mu się tak prostem, że zadziwił się, iż go mógł szukać tak długo. I od tej chwili biedny ten człowiek, tak słaby i wrażliwy, ten nieszczęsny mózg rozprzęgający się wykazał żelazną siłę woli, heroizm najwyższy, któremu przyszło w pomoc jasne rozumowanie i najsubtelniejszy podstęp.
Najpierw przysposobił wszystko, przykręcił śrubę hamulca, aby w jego nieobecności nie podniesiono windy, upewnił się również, że drzwi balustrady odmykają się i zamykają dowolnie. Chodził, powracał lekkim krokiem, powietrznym niemal, przybyło mu zda się sił wraz z nabytą pewnością: oko błyszczało mu żywo, wciąż na czatach, pragnąc by go nikt nie posłyszał i nie podpatrzył.
Potem zgasił trzy lampy elektryczne, pogrążył galeryę w najzupełniejszej ciemności. Z dołu przez otwarty otwór windy wciąż dochodził łoskot maszyn fabrycznych, sapanie pary. I wtedy to dopiero, kiedy już wszystwo było przygotowane, puścił się kurytarzem, aby wreszcie stawić się w saloniku pałacowym.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1055
Ta strona została skorygowana.