Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1060

Ta strona została skorygowana.

mością a głos jego nie zmienił przytem, ani na chwilę intonacyi zupełnej swobody i spokoju.
— Nie opuszczaj mnie pan, zwróć się teraz na lewo... Teraz trzeba nam iść już całkiem prosto... Tylko, czekaj pan, galerya przedzielona jest barjerą i są w niej drzwi. No, jesteśmy już... Słyszyn pan, otwieram drzwi... Idź pan tuż za mną, za mną, przechodzę pierwszy.
Spokojnie Morange postawił nogę wśród ciemności w próżnię. I bez okrzyku spadł w przepaść... Tuż za jego plecami Aleksander, który w tym pochodzie wciąż dotykał go niemal, aby go nie zgubić, odczuł wprawdzie coś jak próżnię otchłani, jakby powiew sprawiony upadkiem, w nagłej grozie tego brakującego im pod nogami gruntu. Ale raz już w ruch puszczony siłą rozmachu stąpił tak samo z kolei, ryknął, przeważył się i spadł również w przepaść. Oba ciała zdruzgotały się zabite od razu. Aleksander rozciągnięty leżał z roztrzaskaną czaszką, wyciekającym mózgiem na tem samem miejscu, gdzie niegdyś podniesiono Błażeja.
Zdumienie było straszne, kiedy znaleziono tych dwóch trupów, nie mogąc sobie wytłumaczyć przyczyn katastrofy. Morange zabrał z sobą tajemnicę, spełnienie srogiego wyroku, którego dokonał na los szczęścia w chwili obłędu, może dlatego, by ukarać Konstaucyę, może aby naprawić dawną winę, wynagrodzić pokrzywdzonego niegdy w bracie Dyonizego, wynagradzając go