Prześladowany wyrzutami sumienia, że je zabił, pragnąc uczynić je bogatemi, zachowywał dla nich te pieniądze, których one tak bardzo pragnęły, które byłyby wydawały z taką uciechą. Do ostatka zarabiał je dla nich tylko, im je przynosił, zasypywał je niemi, nie ujmując z nich ani odrobiny na jakąś przyjemność egoistyczną, udręczany widać wizyami, chcąc tym sposobem ułagodzić, rozweselić ich cienie.
I cała dzielnica poczęła teraz komentować bez końca historyę starego jegomości, waryata, który sam umierał w nędzy, mając pod ręką skarb prawdziwy, nagromadzony grosz po groszu na stoliku, i składany od lat dwudziestu przed portretami żony i córki, jak kwiaty na ofiarę.
Około szóstej, kiedy Mateusz przybył do fabryki, przeraził się okropnie, zdumiony niespodziewaną katastrofą. Od samego rana list Morange’a zaniepokoił go już bardzo, tak go zadziwiła i przejęła obawą dziwna historyą Aleksandra odnalezionego i przyjmowanego przez Konstancyę, wprowadzonego przez nią do fabryki; a jakkolwiek list był bardzo jasny, niemniej przeto był w nim szczególny jakiś czasami brak związku, jakieś niezrozumiałe przeskoki, które do reszty ściskały mu serce.
Odczytywał go trzy razy, za każdym razem nowe czyniąc przypuszczenia, coraz to straszniejsze, tak cała sprawa wydała mu się pełną gróżb niejasnych. Potem kiedy przybył na oznaczoną
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1063
Ta strona została skorygowana.