Gdyby syn zmarły stanął w tej chwili przed nią, nie ulękłaby się go więcej, niż tego zjawiania się ojca.
Nie wymówiła nic, on rzekł tylko:
— Skoczyli obaj w czeluść windy, obaj umarli, umarli jak Błażej.
Ona i wtedy nie odezwała się ani słowem, patrzała tylko wciąż na niego; przez chwilę stali tak oko w oko. I z jej spojrzenia wiedział już teraz wszystko: morderstwo rozpoczęło się, rozwinęło, dokonało. Tam druzgotały się ciała jedne po drugich.
— Nieszczęsna, w jakież potworne popadłaś obłąkanie, ileż krwi ciąży na tobie!
Wysiłkiem woli zdołała odnaleźć ostatni jeszcze poryw dumy, wyprostowała się, rzekłbyś urosła, chcąc odnieść jeszcze raz zwycięztwo, wołać na głos cały, że to ona była zabójczynią, że miała i mieć będzie słuszność zawsze. Ale już zgnębił ją do reszty ostatnią rewelacyą:
— Więc pani nie wiesz, że ten nędznik Aleksander, był jednym z morderców twej przyjaciółki, pani Angelin, nieszczęśliwej kobiety, okradzionej i zaduszonej pewnego zimowego wieczora... Ukrywałem to przed panią przez litość. I byłby on na galerach, gdybym zechciał był tylko mówić. A gdybym dziś przemówił, poszłabyś pani teraz z nim się tam połączyć!
Było to cięcie siekierą. Nie wymówiła ani słowa, runęła na dywan odrazu, jak drzewo
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1067
Ta strona została skorygowana.