wać na ofiarę potworowi zbyt młode jeszcze ciała swych chłopców. Wszedłszy tu w latach szesnastu i on już miał dziś po za sobą blizko czterdzieści lat pracy u kowadła. Była to rozpoczęta nanowo taż sama ciężka, przygniatająca dola pracy, spadającej całym ciężarem na bydlę robocze ludzkości, zgniatającej syna po ojcu, zabierającej siły ciała i umysłu w żarnach nędzy i niesprawiedliwości.
— Dzień dobry, Wiktorze. Zdrów jesteś zawsze?
— Och! panie Froment, jużem ja niemłody. Trzeba będzie pomyśleć o jakim dołku gdzieś dla siebie... Byle tylko nie pod kołami omnibusu znowu!
Robił aluzyę do śmierci ojca Moineaud, którego w końcu wyciągnięto z pod omnibusu, z obu nogami złamanemi i zgniecioną czaszką.
— A zresztą — mówił dalej — umrzeć tak czy inaczej, to wszystko jedno! Nawet to jeszcze lepsze może, bo prędzej się kończy... Ojciec przynajmniej miał szczęście, że znalazł sobie taką Norynę i Cecylię. Gdyby nie to, z pewnością nie omnibus, ale głód byłby mu kark skręcił.
— A jakże tam idzie Norynie i Cecylii? — przerwał Mateusz.
— Dobrze, panie Froment. O tyle przynajmniej o ile mogę widzieć panienki, pojmuje to pan, nie można widywać się często!... Z tej całej naszej gromady już tylko pozostały one i ja, nie liczę bowiem Irmy, która się nas wyparła, odkąd
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1086
Ta strona została skorygowana.