Gestem niewyraźnym usprawiedliwiał się. Była to osoba słusznego wzrostu, tęga, tłusta, niezawodnie przekroczyła już sześćdziesiątkę, ale starannie była ubraną a twarz miała uśmiechniętą, długą i pełną, którą otaczały szanowne włosy białe. Rzekłbyś, jakaś burżuazka z prowincyi w ceremonialnym stroju.
— Celestyna... Celestyna, dawna panna służąca pani Séguin.
Skoro wymieniła swe imię, wówczas dopiero poznał ją doskonale, tając zdumienie, wywołane tak szczęśliwym jej końcem. Sądził, że dawno popadła gdzieś w głąb jakiegoś ścieku. Ona tymczasem ze spokojnem zadowoleniem, wesoło opowiadała mu o swojem szczęściu obecnem.
— Och! jestem nadzwyczaj zadowoloną... Powróciłam do Rceugemont, do moich stron rodzinnych, dokonać tam życia w ciszy a tymczasem w ostatku, wyszłam tam zamąż za byłego marynarza, dymisyonowanego oficera, który ma wcale ładną emeryturę, nie licząc już mająteczku, jaki mu pozostawiła pierwsza żona. A ponieważ ma on dwóch synów dorosłych, pozwoliłam sobie przedstawić młodszego z nich panu Ambrożemu i prosić, aby zechciał go przyjąć do swego domu handlowego, co też był tak dobrym uczynić... Więc też oczywiście, czekałam na pierwszy mój przyjazd do Paryża i przychodzę teraz podziękować mu z całego serca za tę dobroć.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1092
Ta strona została skorygowana.