Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1096

Ta strona została skorygowana.

się ośmieliła go zatrzymać... Bardzo się cieszę, bardzo, żem jeszcze zobaczyła pana.
Wciąż się jej przypatrywał i odchodząc rzekł jej za zwykłą swoją wyrozumiałością optymizmu.
— Życzę szczęścia nadal, skoro pani jesteś teraz szczęśliwą. Szczęście musi wiedzieć co robi.
Ale serce Mateusza niemniej zamącił niepokój na myśl o pozornych niesprawiedliwościach niewzruszonej w spokoju swym przyrody. Wspomnienie jego Maryanny, dotkniętej tak ciężkim smutkiem, upadającej pod brzemieniem bezbożnej kłótni synów. A kiedy wreszcie Ambroży powrócił do domu i uścisnął go wesoło, serdecznie, przyjąwszy poprzednio podziękowania Celestyny, zdjął go dziwny niepokój w tej ostatniej chwili, która stanowić miała, wedle niego, o zbawieniu braterskiem rodziny.
Zresztą rzecz poszła szybko. Dyonizy, który zaprosił się sam na śniadanie razem z ojcem, odrazu otwarcie przystąpił do sprawy, bez długich zwłóczeń.
— Nie przyszliśmy tu wyłącznie dla przyjemności zjedzenia z tobą śniadania... Mama jest chora, czy wiesz o tem?
— Chora — powtórzył Ambroży — ależ nie chora poważnie?
— Owszem, bardzo chora, w niebezpieczeństwie... A czy wiesz o tem, że chorą jest od