przyniosła ulgę myśl, że odnieśli zwycięztwo bez walki.
Maryanna, z oczyma zwilżonymi, szczęśliwa i rozrzewniona, tak szczęśliwa, że zda się, przybyło jej naraz zdrowia, odpowiedziała Mateuszowi z kolei:
— Jak widzisz, mój drogi, wszystko ułożyło się już dobrze. I sama nawet nie wiem zupełnie jak się to stało... Grzegórz przyszedł, ucałował mnie i prosił, żebym niezwłocznie posłała po Gerwazego i Klarę. Potem sam z siebie powiedział im, że wszystko troje byli szaleńcami, sprawiając mi taką przykrość i że należało im się porozumieć z sobą... No i zkolei uściskali się wszyscy troje. I tak się skończyło całe nieszczęsne nieporozumienie.
Wesoło przerwał jej Grzegórz.
— Słuchajcie, zbyt piękną rolę otrzymałem, sądząc z opowiadania mamy, w całej tej historyi; trzeba wam teraz wyznać prawdę... Nie ja to pierwszy zapragnąłem pojednania, ale moja żona, Teresa. To dzielne serce, ta moja kobiecina z główką upartą jak u muła do tego stopnia, że skoro coś raz postanowiła, ja zawsze w końcu zmuszony jestem to uczynić... Wczoraj wieczorem pokłóciliśmy się, ona bowiem, nie wiem jak i przez kogo, dowiedziała się, że mama rozchorowała się ze zmartwienia i mocno zmartwiła się z tego powodu, usiłowała przeto dowieść mi niedorzeczności całej tej naszej kłótni, na której
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1101
Ta strona została skorygowana.