dziwami wszelkiemi, przygniatali go, drwiąc zeń i litując się nad nim, oni, których mądrość umiała ograniczyć się na jednym chłopcu i jednej dziewczynce. A nawet ci nieszczęśni Morange’owie opowiadali mu, że zamierzają dać jedynej swej córce w przyszłości posag iście królewski, marząc podówczas o posadzie, przynoszącej dwanaście tysięcy franków i wzgardliwie wyrażali się o dobrowolnej nędzy rodzin zbyt licznych. I nie było nikogo aż do owych Lepailleurów, młynarzy, ktoby nie okazywał swej nieufności względem tego mieszczucha, co tak zawinił swą nieopatrznością w ich oczach, że się zadłużył im na dwanaście franków za jaja i mleko, nikogo, ktoby nie zadawał sobie pytania, czy człowiek tracący życie na przysparzaniu swej żonie co dwa lata dzieci, jest w stanie płacić długi?...
Ach! była w tem racya, czuł dobrze swą winę, powtarzał sobie sam to wówczas nieraz, że nie dojdzie nigdy ani do posiadania fabryki, ni pałacu, ni młyna choćby nawet, że nigdy niezawodnie nie osiągnie posady z dwunastu tysiącami rocznej pensyi.
Inni mieli wszystko, on nie miał nic. Inni, bogaci, byli rozsądnymi o tyle, że nie obarczali się rodziną a on, ten biedak, bez zastanowienia gromadził coraz więcej dzieci, coraz więcej nakładał na siebie ciężarów, bez liczby. To było szaleństwem niewątpliwie.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1110
Ta strona została skorygowana.