ny i folwark pełen był tłumu szczęśliwego, śmiejącego się, weselącego w promieniach czerwcowego słońca.
Mateusz i Maryana wszakże dotąd nie ukazali się jeszcze. Ambroży, który był aranżerem tej uroczystości, wymógł na nich, że pozostaną w swym pokoju zamknięci, jak monarchowie ukryci przed swym ludem, dopóki on po nich nie przyjdzie. Chciał, aby ukazanie się ich pośród całej zgromadzonej rodziny było jaknajuroczystszem. A kiedy już zdecydował się iść po nich, ponieważ ludek cały był zebrany w komplecie, zastał na progu, broniącego drzwi, niby przyboczny gwardzista, brata swego Beniamina. Z całego tego rodu, rozmnażającego się w nieskończoność, pracującego i urastającego w liczbę cudownym niemal rozwojem, Beniamin jeden pozostał bezczynnym. Miał lat czterdzieści trzy teraz, nie ożenił się dotąd, nie miał dzieci, żył wyłącznie na radość domowego ogniska rodziców, był towarzyszem ojca, namiętnie uwielbiającym matkę, którzy oboje z całym egoizmem uczucia pozostawili go sobie na wyłączną własność, powiadając, że życie, któremu dali tyle istot, mogło im przecież uczynić dar z tego jednego ostatniego dziecięcia.
Zrazu nie sprzeciwiali się temu bynajmniej, ażeby się ożenił; później wszakże, kiedy widzieli jak się waha, potem już odmawia wręcz pojęcia za żonę jakiejkolwiek proponowanej mu
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1121
Ta strona została skorygowana.