Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1122

Ta strona została skorygowana.

dziewczyny, odkąd utracił tą jedyną, którą mógł był kochać, doznali z tego powodu pewnej skrytej radości. Później nieco, coprawda, poczęli czynić sobie pewne wyrzuty, do których nie bardzo chcieli się przyznawać; przychodziło im na myśl, że może to szczęście, którem ich napawała jego obecność, jest z ujmą dla tego ich skarbu, zakopywanego przez skąpstwo starości, na schyłku życia tak rozrutnego, tak hojnie rozsypującego swe dobra? Kto wie czy ich Beniamin nie cierpi na tem, że go tak zagarnęli dla siebie, zamknęli dla własnej przyjemności w czterech ścianach domu? Od dawien dawna już był w nim jakiś niepokój dziwny, jakieś rozmarzenie, oddawna piękne jego oczy zdały się szukać bezprzestannie czegoś po za obrębem otoczenia, jakichś krain rzekłbyś, zupełnego zadowolenia, tam, gdzieś, po za widnokręgiem. A teraz, kiedy wiek nadchodził, kiedy już minęła dlań młodość, to udręczenie zdawało się, że się wzmogło jeszcze, jak gdyby na dnie duszy krył rozpacz, że nie może bodaj raz zmierzyć się z tem czemś nieznanem, zanim skończy bezużyteczne swe, pozbawione szczęścia życie.
Beniamin wreszcie ustąpił ode drzwi a Ambroży wydał rozkazy. I wśród ulewy słońca, na kwietnym tarasie ukazali się Mateusz i Maryanna. Przyjął ich okrzyk rozgłośny, serdeczne śmiechy, grzmot oklasków. Tłum rozweselony i rozna-