Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1124

Ta strona została skorygowana.

gąc im odebrać wszakże spokojnej wspaniałości życia; jak posąg jakiejś płodnej Cybeli, rzekłbyś, odnalezionej w całym niezmienionym rysunku kształtów i odżyłej w blasku słońca z wyrazem rzewnego wesela w wielkich czarnych oczach.
Wsparci jedno na ramieniu drugiego, niby zgodni małżonkowie, przybyli z bardzo daleka, co przez lat siedemdziesiąt szli obok siebie, nie rozstając się ani na chwilę, Mateusz i Maryanna z oczyma łez pełnemi, uśmiechali się wesoło do swego ludku, do tej rodziny rozmnożonej, zrodzonej z ich miłości, która nie przestawała wciąż na cześć ich wydawać okrzyków:
— Niech żyje ojciec! Niech żyje matka!... Długiego życia, długiego życia życzymy ojcu i matce!
Potem nastąpiła ceremonia przemowy i wręczenia bukietu. Czynność tę powierzono małej, pięcioletniej blondynce, Róży. Wybrano ją jako najstarszą z dzieci czwartej generacyi. Była ona córką Anżeliny, co znów była córką Berty, córki Karoliny i Błażeja. A kiedy pradziadkowie ujrzeli ją zbliżającą się z ogromnym bukietem, wzmogło się ich wzruszenie, łzy zabłysły w oczach, tłum cały wspomnień ich otoczył.
— O! nasza maleńka Róża!... nasz Błażej, nasza Karolina!
Cała przeszłość odżyła nagle. Dano dziecku imię Róży na pamiątkę owej drugiej Róży, tak opła-