gazową latarnią. Stała nieruchoma, w jasnej, letniej sukni, a światło rzucało złote blaski na jej piękne blond włosy, wysuwające się z pod okrągłego kapelusza.
Twarz Beauchêne’a rozpromieniła się, gdy ją dostrzegł i natychmiast pożegnał swego towarzysza, podając mu rękę i ściskając dłoń jego w sposób znaczący:
— A więc do jutra, mój drogi! Dobranoc!
Lecz jeszcze zatrzymał się chwilę, by mu szepnąć do ucha:
— Wiesz, sprytna z niej dziewczyna... Powiada w takich razach ojcu, że idzie do teatru z jedną ze swoich przyjaciółek. Tym sposobem ma czas swobodny do pierwszej godziny w nocy.
Mateusz pozostał sam na skraju chodnika. Ostatnie słowa Beauchêne’a, którego teraz widział, znikającego pod bramą z Noriną, przywiodły mu na pamięć obraz Moineanda, jej ojca. Widział jego chropowatą twarz i ręce zniszczone pracą, widział go stojącego obojętnie i w milczeniu w pracowni kobiet, podczas nagany dawanej przez pryncypała jego młodszej córce Eufrazyi, ku zadowoleniu starszej, tej ładnej, jasnowłosej dyablicy, śmiejącej się skrycie. Dzieci biednego jak on robotnika, dorósłszy, stają się żerem wojny, albo prostytucyi, a ojciec, znużony ciężarem nędznego swojego życia, nie troszczy się nawet, w jaką otchłań wiatr rzucił pisklęta jego, wypadłe z gniazda.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/113
Ta strona została skorygowana.