ni, czyści jak kryształ, bardzo wielcy, bardzo piękni, wyolbrzymieni i wypiękniali jeszcze niezmierną swą starością, tem tak długiem istnieniem, wypełnionem jedyną miłością.
A całe ich niezliczone pokolenie, co się tu dziś stawiło, to plemię zdobywcze, zrodzone z ich krwi i kości, nie miało także innej siły nad siłę łączności, Którą dziedziczyło po nich, nad tę uczciwą, lojalną miłość przodków, oddawaną dzieciom w spuściźnie, to solidarne przywiązanie, które kazało im dopomagać sobie wzajem, walczyć dla lepszego życia, niby jeden naród braterski.
Ale już rozpoczynała się uczta. Całej służbie folwarcznej powierzono usługę, nie chciano wprowadzać nikogo obcego. Wszyscy oni prawie wzrośli tu na folwarku, należeli niemal do rodziny. Następnie oni z kolei zasiądą do swego stołu i obchodzić będą dyamentowe gody. I pośród okrzyków i śmiechów serdecznych pojawiły się pierwsze półmiski.
Nagle, ledwie rozpoczęte roznoszenie półmisków przerwanem zostało. Wielka nastała cisza, zaszło nieoczekiwane wcale zdarzenie. Pośród tarasu, między obu ramionami stołu, wybiegającego w podkowę, szedł wprost ku jego środkowi młodzieniec jakiś, nieznany nikomu. Uśmiechał się wesoło i szedł do samego końca aż zatrzy-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1131
Ta strona została skorygowana.