mał się dopiero przed Mateuszem i Maryanną, Potem przemówił donośnym głosem:
— Dzień dobry, dziadku! dzień dobry, babko!... Trzeba do stołu tego dodać jeszcze jedno nakrycie, bo i ja przybyłem uczcić was wraz z innymi.
Wszyscy zamilkli, wielce zdumieni. Któż to był ten młodzieniec, którego dotąd nikt z nich nie widział nigdy? Niezawodnie do rodziny należeć nie mógł, boć wiedzianoby jego imię, znano twarz... A w takim razie dlaczego pozdrawia przodków tem czczonem imieniem dziadka i babki? Zdumienie zaś zwiększające się z każdą chwilą, pochodziło najwięcej jeszcze z nadzwyczajnego jego podobieństwa z Mateuszem; był Fromentem, to rzecz pewna; widać to było z jego oczu jasnych, z układu wysokiego czoła. Mateusz młody odradzał się w nim, rzekłbyś, taki jakim go przedstawiał jeden z portretów, przechowywany z nabożeństwem w rodzinie, kiedy miał lat dwadzieścia siedem i rozpoczynał podbój Chantebled.
Wówczas Mateusz, drżący, podniósł się a Maryanna uśmiechnęła się bosko, pojąwszy przed wszystkimi, kto to jest taki.
— Ktoś ty, dziecko moje, ty, co mnie zwiesz dziadkiem i co jesteś podobnym do mnie jak brat mój rodzony?
— Jestem Dominik, syn najstarszy twego syna Mikołaja, który przebywa wraz z matką moją
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1132
Ta strona została skorygowana.