Elżbietą w obszernym, wolnym kraju, w nowej Francyi.
— A ileż lat ty masz teraz?
— Skończę dwadzieścia w sierpniu tego roku, kiedy tam u nas wody Nigru, dobrotliwego olbrzyma, powrócą użyźnić nasze pola niezmierne.
— A powiedz nam, czyś ożeniony, czy masz dzieci?
— Wziąłem za żonę francuzkę, zrodzoną w Senegalu i już w ceglanym moim domu, który sobie zbudowałem, wzrasta czworo dzieci pod blaskiem płomiennym słońca Sudanu.
— A powiedz nam jeszcze czy masz braci, siostry?
— Mój ojciec Mikołaj i matka moja Elżbieta mieli osiemnaścioro dzieci, z których dwoje umarło. Jest nas szesnaścioro: dziewięciu synów i siedem córek.
Mateusz roześmiał się serdecznym, rozgłośnym śmiechem wesela, jakby chciał wyrazić, że syn jego Mikołaj w latach pięćdziesięciu dzielnym był pracownikiem dla życia, więcej dlań nawet zdziaławszy niż on sam. Popatrzał na Maryannę, która również śmiała się w zachwycie.
— A zatem, dziecko moje, skoro jesteś synem mego syna Mikołaja, pójdź nas uścisnąć i obchodzić wraz z nami gody. Zaraz położą dla ciebie nakrycie na tym stole; jesteś u siebie.
Dominik w czterech susach musiał okrążyć stół cały. Uścisnął w silnych swych ramionach, ucałował dwoje starców, których radosne wzruszenie
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1133
Ta strona została skorygowana.