Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1141

Ta strona została skorygowana.

ży, w sposób niesłychany; stada kuropatw i perliczek są tam olbrzymie, nie licząc już czerwonaków, pelikanów, czapli i tysiącznych gatunków zwierząt niejadalnych. Czasami czarne lwy składają nam wizyty, orły powolnym lotem szybują nad naszemi głowami; hipopotamy o zmroku po trzy i cztery bawią się u wybrzeży rzeki z niezgrabnym wdziękiem murzyńskich dzieci, kiedy się kąpią... Przedewszystkiem jednak jesteśmy rolnikami, królami doliny, kiedy Niger cofnie swe wody, użyźniwszy nasze pola. Włość nasza jest bez kresu, sięga, jak daleko wysiłek pracy naszej zdoła sięgnąć. A gdybyście zobaczyli tych rolników krajowców, którzy nie uprawiają nawet ziemi, którym brak najprymitywniejszych choćby narzędzi, którzy popoprostu tylko kijem grzebią trochę ziemię zanim powierzą jej posiew! Ale niema obawy, niema kłopotu: ziemia jest tłusta, słońce gorejące, plony zawsze będą piękne. A cóż dopiero my, kiedy użyjem pługa, kiedy dołożym cokolwiek starania, popracujemy cokolwiek choćby tylko nad tą ziemią, wezbraną życiem, jakież musimy mieć zdumiewające plony, jaką obfitość ziarna, od którego popękałyby chyba ściany wszystkich waszych spichlerzy! W dniu, w którym mieć będziemy maszyny rolnicze, jakie tu przyjechałem u was zamówić, potrzebną nam będzie cała flotyla statków, aby wam wysłać ten nadmiar naszych gumien... Po opadnięciu wód rzeki, kiedy już fale jej wstąpią napowrót w swe