Dominik wszakże tak dalej zamykał swe opowiadanie:
— I dziadku, nie powiedziałem ci jeszcze, że mój ojciec tamtejszej osadzie naszej nadał nazwę Chantebled... Często opowiada on nam jak to założyłeś włość twą tutaj w porywie szalonej odwagi, kiedy wszyscy drwili z ciebie, wzruszali ramionami i oskarżali cię o szaleństwo. A i tam tak samo wyśmiewają ojca, tąż samą napotyka litość wzgardliwą, bo spodziewają się, że dobrotliwy nasz Niger zczasem zagarnie naszą wioskę, jeśli jakaś banda koczujących murzynów nie pomorduje nas i nie zje, jeszcze w dodatku... Ach! jestem całkiem spokojny, zwyciężymy, jakeś ty zwyciężył, dziadku, ponieważ szaleństwo czynu jest świętą mądrością. Nastanie tam nowe królestwo Fromentów, nowe Chantebled olbrzymie, którego wy oboje, dziadku i babko, będziecie protoplastami, patryarchami dalekimi, czczonymi jak bogi... I piję teraz za twoje zdrowie, dziadku i za twoje, babko, w imieniu waszego drugiego przyszłego ludu, rozrosłego dzielnie pod płomiennem słońcem zwrotnikowem.
Mateusz podniósł się i rzekł głosem silnym, w którym dźwięczało wzruszenie głębokie:
— Za twoje zdrowie! mój chłopcze. Za zdrowie syna mego Mikołaja, jego żony Elżbiety i tych wszystkich, co się zrodzili z ich miłości! Za zdrowie tych wszystkich, co się z niej zrodzą jutro, z pokolenia na pokolenie!
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1148
Ta strona została skorygowana.