Strona:PL Zola - Płodność.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

W myśli Mateusza stanęły słowa owego wielkiego zdobywcy i wodza, który patrząc wieczorem po bitwie na pole zasłane trupami, rzekł, iż jedna noc w Paryżu wystarczy, by powetować tę stratę ludzi. A zatem tylko dzisiejszy Paryż nie chce zapełniać rzedniejących szeregów poległych?... Podczas gdy zbrojny pokój pochłania setki milionów franków, Francya rok rocznie przegrywa bitwy, nie chcąc rodzić stu tysięcy dzieci, brakujących do normalnego przyrostu jej ludności. Wspomniał także o czterystu tysięcach młodych mężczyzn, śpiących samotnie w koszarach, ulegających zepsuciu otoczenia nie płodzących potomstwa w dobie najodpowiedniejszego ku temu rozkwitu młodości i siły. Marnował się więc kwiat rasy, bo tyleż młodych dziewczyn próżno wyczekiwało na mężów, których nigdy nie będą miały, jeżeli nie posiadają posagów, lub też wyjdą za mąż za ludzi wyczerpanych fizycznie, schorzałych, niezdolnych być ojcami zdrowych, licznych rodzin.
Mateusz skronie miał rozpalone i znów się zatrzymał, by rozejrzeć się dokoła. Doszedł bulwarami do ulicy Montmartre, gdzie na rogu bywa zwykle największy tłok ludzi i powozów. Musiał chwilę poczekać, by módz przejść na ulicę Faubourg Montmartre, którą zamierzał się skierować w stronę dworca kolei północnej. Ściśnięty, popychany, znalazł się w środowisku zbitego tłumu; zatrzymanego stadem kobiet, zwykle