Strona:PL Zola - Płodność.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

obraz Serafiny. Uczuł teraz jakby płomień palący mu oczy i usta, ten sam płomień, który mu przebiegł po twarzy, gdy dziś w południe ta kobieta, spotkana u Morange’ów, pochyliła się ku niemu, odurzając go swoją pięknością i zapachem. Zapewne że bezwiednie, lecz musiał coś z tego unieść z sobą i temu powinien był przypisać wzrastające teraz gorączkowe podniecenie; prawda, że podczas obiadu był zmuszony jeść i pić nad zwykłą miarę, a potem wysłuchiwać zwierzeń Beauchêne’a, spacer zaś po bulwarach, wśród tego tłumu, podążającego ku rozkoszom bezpłodnej nocy, nie mógł oddziałać uspakajająco; jednakże, dlaczegóż jego rozmyślania zakończyły się wywołaniem postaci Serafiny i widzi ją śmiejącą się, ponętną i oddającą się raz jeszcze?... Nigdy mu się dotychczas nie zdarzyło przebyć w jednym dniu tylu wrażeń, tylu z sobą walk stoczyć; był zachwiany, nie wiedział, na czem polega mądrość i prawda. Wszystko, w co dotychczas wierzył, zdawało się pierzchać i stał, jakby na bezdrożu, palony niepewnościami, kuszony ponętą kultu egoistycznej rozkoszy. A może nie on, ale małżonkowie Beauchêne, Morange, Seguin — mają słuszność, uprawiając tylko rozkosz aktu z przezornem unikaniem skutku?... Wreszcie wszyscy postępują tak jak oni, cały Paryż zgodnie pragnął bezpłodności. Przeraził się z obawy, że może był dotąd tylko igraszką swej naiwności. Postępować odmiennie niż wszyscy było