Strona:PL Zola - Płodność.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

niewątpliwie upartą zarozumiałością. I widział przed sobą Serafinę o bujnych ryżych, włosach, o wonnych ramionach, obiecującą nieznane mu rozkosze bez niebezpieczeństwa i wyrzutów sumienia.
Miał w kieszeni trzysta franków, to jest całomiesięczny zarobek. Te trzysta franków powinny mu wystarczyć aż do przyszłej pensyi, a przecież już miał długi, zatem ledwie że ma za co kupić jaki drobny podarek Maryannie i trochę konfitur dla dzieci.
Z wyjątkiem Morange’ów, małżeństwa, u których był dzisiaj gościem, posiadały bogactwa. Z goryczą rozpamiętywał ich majątek. Beauchêne był właścicielem olbrzymiego zakładu, którego budynki pokrywały przestronny kawał gruntu, a ciżba robotników z każdym dniem przysparzała mu zysku; mieszkał w ładnym pałacyku i miał jedynego syna, rosnącego pod okiem matki, marzącej o przyszłem jego możnowładztwie. Małżonkowie Seguin byli jeszcze bogatsi. Mieszkali we wspaniałym pałacu o marmurowym przedsionku, o monumentalnych schodach, prowadzących do olbrzymiej sali, pełnej wyrafinowanego zbytku, kosztownych sprzętów i dzieł sztuki, prowadzili życie wystawne, światowe; córce dadzą książęcy posag, synowi zapewnią miliony.
A on, Mateusz Froment, ubogi, nie posiadający chociażby kamienia przy drodze, zapewne całe życie spędzi w ubóstwie, nie będzie posiadał prze-