Strona:PL Zola - Płodność.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

myśłowego zakładu ani pałacu przy jednej z pierwszorzędnych ulic Paryża — i to on pozwala sobie na liczne potomstwo, podczas gdy tamci ograniczają się z rozumną przezornością. Więc oni mają słuszność a nie on, nieoględny w ubóstwie, jakby sobie poprzysiągł, że umrze w nędzy na barłogu wraz z zabiedzoną swoją czeredą dzieci. Tamci mogliby sobie pozwolić na liczniejsze rodziny, lecz niedowierzając życiu, chcą chociażby bogactwo zapewnić swoim dzieciom, więc ograniczają ich liczbę. Trwoga coraz to większa opanowała mu serce, uważał tamtych za ludzi rozumnych, a sobą nieledwie że pogardzał, utwierdzając się w przekonaniu, że był dotąd ofiarą niedorzecznej ułudy.
Piękna postać Serafiny narzucała mu się z coraz większą natarczywością, rozbudzając w nim coraz namiętniejszą cielesną żądzę. Dreszcz go przebiegł, gdy ujrzał oświetlony dworzec kolei północnej. Tam, na wsi, czeka na niego Maryanna, a podniecony dzisiejszym dniem w Paryżu, czyż zdoła się ustrzedz od zwykłej z nią pieszczoty?... A więc ryzykuje mieć z nią piąte dziecko! — ależ to byłoby szaleństwem, skazaniem się na dozgonną i zasłużoną biedę! Przecież już ma czworo dzieci, więc nawet doktór Boutan powiedziałby mu, że „liczba jest pełna“. Dlaczego ma trwać dalej w swej dotychczasowej nieoględności?... Dlaczego nie ma pójść dziś wieczorem za przykładem Beauchêne’a, który sobie