Strona:PL Zola - Płodność.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

iść nie z góry w dolinę, ale pod górę. Dziś, chociaż Mateusz miał wrócić późno wieczorem, Maryanna nie mogła się powstrzymać od wyjścia na jego spotkanie i miło jej było czekać na ukochanego wśród pogodnej, uroczej nocy. Zwykle zatrzymywała się tutaj, nigdy nie przekraczając po za most, rzucony po nad wązką rzeczułką. Siadała jak na wiejskiej ławce na szerokim parapecie murowanego mostu, mając przed sobą wielką równinę, ciągniącą się aż do Janville, przeciętą linią kolei żelaznej; Mateusz wracał ku domowi drogą wśród pól ze zbożem i zdaleka mogła widzieć zbliżającą się jego postać.
Dziś siadła na zwykłem swojem miejscu, lecz noc oddawna zapadła, a na obszernem niebie z ciemnego aksamitu połyskiwały nieprzeliczone złote gwiazdy. Wiedziona opiekuńczym instynktem. najpierw spojrzała ku drobnemu światełku, błyszczącemu pod lasem i odczuła spokój sypialni, gdzie się paliła lampa, przy której czuwała służąca nad uśpionemi dziećmi. Powiodła teraz wzrokiem dokoła, po tej ziemi będącej obszernem dziedzictwom państwa Seguin. Pawilon Chantebled znajdował się na skraju wielkiego lasu, ciągnącego się na płaskowzgórzu; a kończącego się oderwanemi gajami, wśród których były dwa odległe od siebie folwarki: Marenil i Lillebonne. Prócz tego, dobra składały się ze stu hektarów bagien, zarośli, odłogów, po zachodniej stronie płaskowzgórza. Urządzano tam polowania